Ruszyła Maslenica, czyli prawosławny karnawał! Czeka nas tydzień pieczenia i jedzenia blinów, czyli rosyjskich naleśników. Właśnie tak pieczenia, a nie smażenia. Tradycyjne drożdżowe bliny były pieczone w piecu bez obracania na drugą stronę. Dlatego do dzisiaj zachował się w języku rosyjskim powiedzenie ,,piec bliny”, chociaż w rzeczywistości już dawno smaży się je na patelni.
Tradycja Maslenicy jest starsza niż chrześcijaństwo i wywodzi się ze starosłowiańskich świąt ku czci bóstw płodności. A bliny, które symbolizowały słońce, były składane im w ofierze. Z jednej strony, zgodnie z wymogami prawosławia, Maslenica to krótki czas weselenia się przed wielkim postem, z drugiej to najlepszy moment na starosłowiańskie sviatki, czyli wróżby.
Przyszłość przepowiada się oczywiście najlepiej z blinów. Jeśli pierwszy naleśnik usmażony przez pannę podczas Maslenicy jest gładki i łatwo odlepia się od patelni to znak, że jeszcze tego roku może ona liczyć na zamążpójście. Blin przywarł do patelni? W ciągu najbliższych trzech lat ze złapania męża nici. Naleśnik idealnie okrągły o gładkich brzegach wróży szczęśliwe małżeństwo. Blin o brzegach nierównych powinien skłonić do zastanowienia się, czy aktualny narzeczony to na pewno dobra partia.
Maslenica trwa tydzień i każdego dnia smaży się bliny. Obowiązuje przy tym określona kolejność kto piecze, a kto zjada. Jednego dnia żona pichci dla męża, innego teściowa dla zięcia, a może zięć dla teściowej…, jeszcze innego zaprasza się przyjaciół na wspólną wyżerkę. Mąż Mój nie jest jednak, aż tak ortodoksyjny w przestrzeganiu zasad Maslenicy. U nas we wszystkie dni przy patelni stoję ja. W związku z tym i ja pozwalam sobie na odstępstwa. Nie piekę każdego dnia tradycyjnej wersji rosyjskich naleśników na mące gryczanej. Są to raczej moje wariacje na temat blinów i Maslenicy. W tym roku naleśnikowe szaleństwo otwiera moja specjalność: racuchy (w Rosji nazywają je oliadi). Mają one dwie zalety, którymi zwykle charakteryzują się wszystkie spécialité de la maison , czyli zawsze się udają i wszystkim smakują. Służę przepisem.
Racuchy drożdżowe
(nie pamiętam skąd go mam, ale znacznie go ulepszyłam, więc uważam go za mój)
Składniki: 2 szklanki mąki, 1 ¼ szklanki mleka, 2 ½ łyżki masła (w oryginale była margaryna, ale co masło to masło), 3 jaja, 1/3 szklanki cukru (może być nawet mniej), 30 g drożdży (oryginalnie w przepisie było 20 g, ja lubię jednak puchate racuchy), tłuszcz do smażenia Jajka utrzeć z cukrem i szczyptą soli.
Drożdże pokruszyć i rozmieszać w ciepłym mleku (gorące oznacza morderstwo na drożdżach), dodać łyżkę cukru, łyżkę mąki i ciut, ciut soli. Pozostawić w cieple na 20 min. Do jajek dodać mąkę, cukier, mleko z drożdżami. Wymieszać. Masło roztopić, ostudzić i powoli dodać do masy. Wyrobić ciasto aż do spulchnienia (muszą pojawić się bąble), pozostawić w cieple do wyrośnięcia ok. 1 godzinę. Gdy ciasto powiększy dwukrotnie swoją objętość, nakładać na gorącą patelnię. Ja dodaję olej do smażenia tylko przy pierwszej partii, potem smażę już na suchej patelni. Można podawać z konfiturami lub w wersji wytrawnej na przykład z kawiorem. Ale ja najbardziej lubię racuchy w towarzystwie śmietany. Smacznego!